Jastrzębie wzgórze Bednarskiego jest przede wszystkim balladą. Bardzo malarską, niosącą sobą ten sam inwentarz wrażliwości, który dostajemy obcując z twórczością Jana Jakuba Kolskiego. Tak literacką, jak i filmową. I choć jest tu i miejsce na sensację, twardą, gangsterską, będzie ona wyraźnym pretekstem, czy raczej nośnikiem alegorii: symbolem Złego, który, niczym u Bułhakowa, tylko czyha, by przez furtkę człowieczej ułomności rozbić pokój Krainy Szczęśliwej.
Bo taką jest właśnie tytułowe Jastrzębie Wzgórze. Rodzinna posiadłość Kuby i jego rodziny, przekazywana z dziada pradziada kolejnym męskim potomkom; miejsce magiczne, bo zawieszone – niemal dosłownie – między niebem a ziemią, zawieszone w czasie, zespolone z naturą i biblijnym poczuciem świata. A przynajmniej było tak, dopóki …
Na oczach Bena, z mafijnego wyroku, ginie jego syn. Ben pozostaje sam ze sobą. I z Kubą, ojcem, nestorem Wzgórza, dla którego wszystko ma swój cel, dla którego wszystko jest znakiem, dla którego wszystko dzieje się wedle dawno ustalonych reguł. I wówczas pojawia się Tuśka, niedoszła narzeczona zabitego chłopaka, dziewczyna rozmarzona i zakochana w koniach. I w Benie właśnie, swym niedoszłym teściu, widzi utraconego kochanka, a właściwie jego bardziej okrzepłą kopię… Chce pozostać na Wzgórzu. I hodować konie. I opiekować się Wzgórzem, które od lat nie znało kobiecej ręki.
Ranom zadanym przez Złego nie dane będzie się jednak zabliźnić. Bo jest jeszcze Ali Baba, wyrodny syn Bena (czy bardziej – wyrodny wnuk Kuby), który zaczyna żądać należnej mu części majątku… Ali Baba, który w swej goryczy będzie bardzo podatny na podszepty…
Jastrzębie wzgórze ujmuje delikatnością, z jaką autor maluje nam te wszystkie, subtelne epifanie piękna: Tuśka zasypiająca nago po kąpieli na rozgrzanej sukni, Kuba wyprowadzający w pole swą kasztankę, proste , acz najszczersze zatrzymanie chwili podczas jedzenia lodów pod parasolami… A stoi za tym żarliwe pragnienie powołania do życia tego archaicznego, i jakże przez to baśniowego dziś świata, gdzie rządzą najbardziej pierwotne reguły miłości, harmonii, dobra. Także brzmiące dziś archaicznie. I wstydliwie.
I dlatego tak przejmująco wypada zderzenie owego nierealnego świata z sensacyjnym sztafażem: bo przecież obsesje pojawią się tu na wskroś ludzkie: pragnienie mamony, żal odrzucenia, wreszcie zwyczajna zazdrość… Padną wystrzały, poleje się krew, dojdzie do machinacji – Złego – symbolicznego i dosłownego zarazem.
Bednarskiego wydano w serii sensacji polskiej, choć to ogranicza i jest bałamutne. Bo Jastrzębie wzgórze jest czymś więcej, niż tylko obyczajową historią pewnego klanu z sensacyjną intrygą w tle. To rasowy realizm magiczny, bardziej od Kolskiego bliższy nawet filmom Emira Kusturicy, które w ten sam sposób splatają ludowość, archetypiczność i surowe, gangsterskie impulsy. U obu przecież mamy świat jeszcze nieokrzesany, jakby zastygły – u Bednarskiego z wyboru, u Kusturicy z (wojennej) konieczności – z dala od cywilizacji, gdzie, jeśli już pokażą się jej ślady, to w krwawej postaci…
Światy, w których gorącym wybuchom miłości towarzyszą równie gorące wybuchy nienawiści.