Złote góry, Klaudiusz Szymańczak

Autor: materiały wydawcy
Data publikacji: 14 maja 2025

Złote góry

Autor: Klaudiusz Szymańczak
Wydawnictwo: Oddechy
Premiera: 14 maja 2025
Liczba stron: 432
PATRONAT PORTALU KRYMINALNEGO

Ludzie nie są źli, są nieszczęśliwi.

Abraham Maslow

Gdy w klimatycznym sudeckim pensjonacie jednocześnie meldują się szukająca sensacji dziennikarka, szef gangu pruszkowskiego oraz obsesyjnie powracający do niewyjaśnionej zbrodni policjant, obiecany turystom relaks i wypoczynek stają pod znakiem zapytania.

Jakie zapomniane tajemnice kryją malownicze ustronia Złotych Gór? I czy dręczony skrajnymi emocjami gangster załatwi najważniejszą w życiu sprawę?

Tym razem komisarz Robert Laurentowicz, znany z kryminałów Negatyw, Mroczny świt i Virga, wznawiając śledztwo dotyczące egzekucji znanego dziennikarza i jego żony, mierzy się również z demonami własnej przeszłości.

UWAGA: 16 maja (piątek) o godzinie 14:00 odbędzie się spotkanie z autorem na Targach Książki w Warszawie. Autor będzie podpisywać książki na stoisku Liber S.A. Numer stoiska: H1. 

 

Klaudiusz Szymańczak – rocznik 78, urodził się w Pruszkowie. Jest autorem powieści kryminalnych dotykających istotnych kwestii społecznych, takich jak dyskryminacja, pedofilia czy problemy dzieci i młodzieży. Debiutował w 2018 r. powieścią Negatyw (pierwsza nagroda w plebiscycie „Najlepsza książka na lato” organizowanym przez granice.pl). Kolejne części serii osadzonej w realiach amerykańskich i polskich, Mroczny Świt (nominacja do Nagrody Wielkiego Kalibru) oraz Virga, ukazały się w 2020 r.

W 2023 r. ukazała się Otulina. W 2024 r. debiutuje jako scenarzysta słuchowiska katastroficznego Hipoksja. Na krawędzi tchu (nominacja do Best Stream Award w kategorii kryminał/thriller).

Prywatnie miłośnik dobrego kina (absolwent kursów scenopisarskich w New York Film Academy), bulterierów, kultury amerykańskiej i nauczyciel angielskiego. Wielbiciel twórczości Charlesa Bukowskiego i Depeche Mode.

 

Fragment powieści

Rozdział czwarty: Lotnisko Chopina w Warszawie, czerwiec 2023

Nadkomisarz Robert Laurentowicz wysiadł z pociągu Szybkiej Kolei Miejskiej na stacji Lotnisko Chopina i po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny zerknął na zegarek. Do przylotu samolotu, na który czekał, pozostały nie więcej niż trzy kwadranse. Mężczyzna z zainteresowaniem rozejrzał się po peronie, bowiem widział go pierwszy raz w życiu. Na stołeczne lotnisko zawsze przyjeżdżał samochodem. Przez moment szukał w kieszeni jeansów metalowej papierośnicy, będącej pamiątką po ojcu. O ile z nałogiem palenia rozstał się wiele lat temu, o tyle z papierośnicą rozstać się nie chciał i nie potrafił. Stojąc na wielkim lotniskowym parkingu, oficer otworzył srebrne, zdobione pudełeczko i wyciągnął jednego z dziesięciu papierosów, które stanowiły osobliwą, a zarazem jedną z nielicznych pamiątek po zmarłym ojcu. Kiedy tylko w życiu Roberta Laurentowicza działo się coś ważnego, o czym chciałby porozmawiać z tatą, sięgał po papierosa z jego papierośnicy. Ostatniego wypalił kilka lat wcześniej, kiedy urodził się jego syn Piotr.

Benzynowa zapalniczka wydobyła z siebie cichy trzask i wyskoczył z niej wielki płomień, bez trudu radząc sobie z podmuchami wiatru. Komisarz stuknął papierosem w nadgarstek dokładnie w taki sam sposób, w jaki robił to jego ojciec, i po chwili zaciągnął się dymem z ponaddwudziestoletniego papierosa. Tymczasem kilkaset metrów wyżej, w samolocie lecącym z Frankfurtu do Warszawy, pasażerowie usłyszeli komunikat przypominający o konieczności zapięcia pasów w związku z lądowaniem.

– Maćku… – Artur Wasilewski zwrócił się szeptem do śpiącego syna, zapinając jednocześnie jego pas bezpieczeństwa.

– Gdzie mój dreamliner, tato? – Chłopiec nagle się przebudził i od razu spytał o model samolotu, który dostał od ojca na lotnisku w Guadalajarze.

– Tu jest. – Wasilewski spokojnie sięgnął po zabawkę leżącą na podłodze i ułożył ją na kolanach syna.

– Śniło mi się, tato, że byłem pilotem i latałem takim samolotem – zrymował Maciek nieświadomie, czym rozbawił stewardessę, która właśnie pojawiła się obok.

– Na pewno kiedyś zostaniesz pilotem. Musisz tylko dużo się uczyć i bardzo tego chcieć. – Aksamitny kobiecy głos w równym stopniu przykuł uwagę ojca, jak i syna, więc obaj patrzyli teraz prosto w brązowe oczy ciemnowłosej stewardessy.

Zarówno Wasilewski junior, jak i senior nienaturalnie długo wpatrywali się w kobietę, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Dziwnym zbiegiem okoliczności miała ona niemal identyczny tembr głosu, jak żona Artura Wasilewskiego i jednocześnie matka Maćka. Nieświadoma wrażenia, jakie przed chwilą wywarła, stewardessa uśmiechnęła się jeszcze szeroko i upewniwszy się, że obaj pasażerowie mają zapięte pasy, przeszła do następnych foteli podróżnych znajdujących się w klasie biznes.

– Lądujemy, tato? – spytał Maciek, patrząc przez okno na przedmieścia Warszawy.

– Tak – potwierdził Wasilewski z uśmiechem, ściskając dłoń syna.

Tymczasem komisarz Laurentowicz zaciągnął się właśnie po raz ostatni papierosem i zgasił go, przyciskając zdecydowanie, aczkolwiek delikatnie, do betonowej obudowy kosza na śmieci, po czym schował niedopałek do papierośnicy, w której mieściły się już dwa inne pety. Kilka minut później Laurentowicz stał w hali przylotów, w odległości kilkunastu metrów od wejścia do niej z terminala, i udawał, że przegląda coś w smartfonie, podczas gdy w rzeczywistości ustawiał aparat urządzenia na tryb seryjnego robienia zdjęć. Niedługo później kilkanaście fotek wylądowało w pamięci telefonu śledczego, a na ekranie zamigotał cicho numer i wyświetliło się nazwisko szefa komisarza.

– Dzień dobry, panie Robercie – podinspektor Sieciński zwrócił się do Laurentowicza w taki sam sposób, jak zwykle. – Nie przeszkadzam?

– Nie, nie. Proszę mówić, szefie.

– Wiem, że dziś ma pan wolne, ale czy nie miałby pan jakichś piętnastu minut, góra pół godziny, żeby się ze mną spotkać gdzieś w mieście? Jeśli jest pan zajęty, możemy jutro pogadać w biurze, ale…

– Mogę być za pół godziny w Śródmieściu – przerwał szefowi Laurentowicz zdecydowaną deklaracją.

– Starbucks w Zodiaku będzie okej? – szef Roberta zaproponował miejsce spotkania.

– Będę na miejscu za pół godziny – obiecał Laurentowicz i nie odrywając wzroku od wejścia do hali przylotów, zakończył rozmowę, a następnie wrócił na peron Szybkiej Kolei Miejskiej, skąd odjechał do centrum Warszawy.

Dochodziła godzina szesnasta, kiedy Laurentowicz pojawił się w kawiarni znajdującej się w ścisłym centrum Warszawy. Pospiesznie obrzucił wzrokiem niedużą salę ze stolikami i skinął głową z uśmiechem, widząc swojego przełożonego w rogu sali przy jednym ze stolików. Mimo że od lat bardzo dobrze się dogadywali, Laurentowicz uświadomił sobie, że po raz pierwszy będzie rozmawiać ze swoim szefem poza siedzibą komendy stołecznej. Oficer zamówił cappuccino i kilka chwil później zajął miejsce obok przełożonego, starając się jakoś wcisnąć pomiędzy małe krzesło i niewiele większy stolik, co przy jego ponad stu dziewięćdziesięciu centymetrach wzrostu nie było łatwe. Niewiele wygodniej było tu też zapewne szefowi Roberta, sporo wprawdzie niższemu, ale w zamian za to z wyraźnie odstającym brzuchem, który to szczegół w połączeniu z przerzedzonymi włosami i nikotynowymi plamami na palcach wizualnie dodawał mu parę lat więcej, niż miał w rzeczywistości.

– Jak tam mija urlop? – niezobowiązująco zaczął inspektor, sącząc zieloną herbatę.

– Nie jest łatwo, szefie. Próbuję sobie jakoś wypełnić czas – nieszczerze odparł Laurentowicz i uniósł filiżankę z kawą.

– Panie Robercie, wie pan, że cenię sobie pańskie zaangażowanie w służbę i lojalność wobec przełożonych – i nie mam tu na myśli tylko siebie, ale i mojego poprzednika – więc przejdę od razu do rzeczy.

– Będę zobowiązany.

– Wiem, że kontaktował się pan z dawnym kolegą, Zarzyckim, obecnie na emeryturze.

– Dzwoniłem do niego kilka dni temu. Chciałem się z nim po prostu spotkać, korzystając z urlopu. Nie widziałem go chyba z pięć lat.

– Rozumiem, ale mam do pana prośbę. Niech pan będzie ostrożny. Zarzycki już nie pracuje u nas, tylko dla sektora prywatnego. Z tego, co wiem, jest ekspertem do wynajęcia. Doradza w kwestiach bezpieczeństwa, komentuje w mediach i temu podobne rzeczy.

– Wiem o tym, widuję go czasem w telewizji. Szczerze mówiąc, właśnie to skłoniło mnie do kontaktu. Byłem ciekawy, co u niego, bo chyba nieźle sobie radzi na tej emeryturze –wyjaśnił Laurentowicz, biorąc kolejny łyk kawy.

– Nieźle, to prawda – przyznał Sieciński i spojrzał na młodą dziewczynę za oknem, zmagającą się z niesfornym, czarnym i kudłatym psem.

– Ale czemu właściwie o nim rozmawiamy, szefie? Co ja mam z nim obecnie wspólnego?

– Mam nadzieję, że nic, panie Robercie. Ani obecnie, ani w przyszłości. A jak przeprowadzka do Pruszkowa? – inspektor zmienił temat i dalsza rozmowa potoczyła się już bez żadnych komplikacji.

Rozdział piąty: Złoty Stok, czerwiec 2023, czwartek

Olbrzymie podwórze przed pensjonatem Złote Góry wyłaniało się powoli z porannej mgły, która chętnie lądowała w dolinie otoczonej lasem, gdzie ponad sto lat wcześniej zbudowano wielki drewniany budynek uzdrowiska. W niezbyt wysokiej, choć niekoszonej trawie leżały porozrzucane plastikowe zabawki, nadgryzione przez psy kości i kapsle po piwie. Około pięćdziesięciometrowa girlanda żarówek zawieszona pomiędzy wejściem do pensjonatu a starą, koślawą i zamkniętą teraz na kłódkę bramą kołysała się leniwie, smagana wiatrem. Kilka żarówek było przepalonych, ale pozostałych czterdzieści świeciło ciepłym, żółtym światłem, które z trudem przebijało się przez świt.

Białe, starannie odrestaurowane drzwi wejściowe do pensjonatu uchyliły się powoli, wypuszczając na kamienny taras gospodarza. Drobnej postury mężczyzna o kruczoczarnych brwiach i gładko ogolonej twarzy postawił blaszany kubek z kawą na krawędzi drewnianej ławki i ostrożnie zamknął drzwi, nie chcąc nikogo zbudzić zbędnym hałasem. Gorący kubek przyjemnie ogrzewał dłonie, podobnie jak gruby wełniany koc, który Stanisław Fogiel narzucił na plecy, podnosząc go wcześniej z kamiennej posadzki tarasu. Przesiadywanie tu o świcie z kawą lub whisky było ulubionym zajęciem trzydziestotrzyletniego gospodarza pensjonatu. Wstawał tak wcześnie niemalże codziennie, może za wyjątkiem niedziel, pod pretekstem przypilnowania wszystkiego dla gości. Piąta rano była jedyną porą, kiedy mógł pobyć sam na sam ze swoimi myślami, a właściwie to nawet i bez nich. O tej porze w niewielkiej dolinie otoczonej Górami Złotymi można było usłyszeć jedynie kakofonię ptasich treli. Ptaki budziły się jako pierwsze w lesie otulającym polanę, będącą jednocześnie podwórzem pensjonatu Złote Góry.

Ponadstuletni budynek, któremu jeszcze nie tak dawno niewiele brakowało do tego, żeby zamienić się w ruinę, odrodził się niczym feniks z popiołów. Stanisław wspólnie ze swoją żoną Anną zdołali uzyskać finansowanie z funduszy Unii Europejskiej na przekształcenie zrujnowanego poniemieckiego letniska w pensjonat. Za każdym razem, kiedy Stanisław siadał na ławce, którą własnymi rękami odnowił i która miała podobno tyle samo lat, co zabytkowy budynek, czuł niezwykłą satysfakcję. Był przełom czerwca i lipca, a siedem pokoi, które mieli do dyspozycji gości, było zarezerwowanych nieustannie od początku czerwca do września. Nikt ze znajomych i członków rodziny Stanisława nie mówił już, że porywa się z motyką na słońce i że chyba zwariował, jeśli myśli, że dostanie setki tysięcy euro na rewitalizację drewnianej poniemieckiej budy na zadupiu. Niektórzy przyznawali wprost, że nie docenili wizjonerstwa i przedsiębiorczości młodego biznesmena, podczas gdy inni po prostu w milczeniu kiwali głowami, widząc efekt dwóch lat pracy Anny i Stanisława.

Poranna kawa z widokiem na wielkie podwórze usłane zabawkami, niedopałkami papierosów, kapslami po piwie i korkami po winie była dokładnie tym, co Stanisław wizualizował sobie w myślach przez lata po tym, jak na pierwszym roku studiów wyjechał do Włoch, żeby tułać się z plecakiem. To tam poznał ludzi cieszących się życiem podczas jedzenia, tańca, rozmowy czy choćby przelotnego spotkania. Na ostatnim roku studiów, gdy w trakcie kolejnej wyprawy z plecakiem poznał Annę, wiedział już, że najpierw spróbuje zrealizować swoje marzenie o własnym pensjonacie w górach, a dopiero jeśli mu się nie uda, poszuka pracy w korporacji, co było scenariuszem odwrotnym do tego, jaki zakładała większość jego znajomych.

Nadal lekko pogrążony we wspomnieniach Stanisław zajrzał do wnętrza kubka i zakręcił nim lekko, chcąc lepiej wymieszać mleko z kawą, po czym jednym haustem wypił wciąż parujący napój. Mężczyzna zdjął z ramion koc i naciągnął na głowę duży kaptur sportowej bluzy. Blaszany kubek zabrzęczał głośno o szklany blat tarasowego stolika, wywołując grymas niezadowolenia na twarzy gospodarza pensjonatu. Przez chwilę nasłuchiwał w ciszy, czy nikt z gości się nie obudził. Nic nie usłyszawszy, przeszedł na drugi koniec tarasu i spod jednej z drewnianych ławek wyciągnął plastikowy pojemnik, w którym przechowywali worki na śmieci i grube gumowe rękawice. Chwilę później wędrował już po wielkim trawiastym podwórzu i zbierał materialne dowody dobrej zabawy z ostatniego wieczora. Robił to niemal każdego ranka i był dumny z tego, że nikt, nawet jego żona Anna, nigdy nie narzekał na nieporządek. Sześćdziesięciolitrowy worek na śmieci po kilku minutach był pełny. Nadal nie chcąc niepotrzebnie hałasować, Stanisław odstawił go cicho pod taras i wrócił do kuchni w pensjonacie, gdzie rozpoczął przygotowywanie śniadania dla siebie i żony.

Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "Złote góry" Klaudiusz Szymańczak

PRZECZYTAJ TAKŻE

RECENZJA

Otulina, Klaudiusz Szymańczak

Najnowsza powieść Klaudiusza Szymańczaka nie jest tylko kolejną historią pewnej zbrodni.

31 sierpnia 2023

NOWOŚĆ

Otulina, Klaudiusz Szymańczak

Morderstwo, które wstrząśnie małą społecznością, i ponura puszcza, która pożera ludzi żywcem.

27 marca 2023

RECENZJA

Virga, Klaudiusz Szymańczak

„Virga” to doskonały pomysł zrealizowany niedoskonale.

07 grudnia 2020

RECENZJA

Mroczny świt, Klaudiusz Szymańczak

„Mroczny świt” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Klaudiusza Szymańczaka. Udane, choć mogło być różnie, bo kiedy przeczytałam opis powieści, miałam ochotę ...

12 października 2020

NOWOŚĆ

Virga, Klaudiusz Szymańczak

Troje dzieci, które odbierają sobie życie. Dwóch śledczych, dążących do prawdy. I jedno małe miasteczko, które zrobi wszystko, aby pewne tajemnice nigdy nie wyszły na ...

09 października 2020

NOWOŚĆ

Mroczny świt, Klaudiusz Szymańczak

Polska i USA. Policja i FBI. Zagadkowe morderstwa w kolejnych stanach, tajemnice z czasów PRL-u i międzynarodowa siatka pedofili, którzy schowali się tam, gdzie nikt nie szuka.

04 marca 2020

NOWOŚĆ

Negatyw, Klaudiusz Szymańczak

Na warszawskiej Pradze policja znajduje zwłoki syna amerykańskiego dyplomaty – nagie, wiszące na łańcuchu w kanale ściekowym - tak zaczyna się powieść „Negatyw”.

09 maja 2018