Jeszcze mnie widzisz, Chris McGeorge

Autor: materiały wydawcy
Data publikacji: 19 maja 2021

Jeszcze mnie widzisz

Autor: Chris McGeorge
Przekład: Anna Krochmal
Wydawnictwo: Insignis
Premiera: 19 maja 2021
Liczba stron: 360
PATRONAT PORTALU KRYMINALNEGO

Pięciokrotne morderstwo w najdłuższym tunelu w Anglii. „Jeszcze mnie widzisz” Chrisa McGeorge’a już w księgarniach

 

Powieść kryminalna autora „Zgadnij kto” zostanie wydana nakładem Wydawnictwa Insignis.

 

Kiedy pisarz Robin Ferringham odbiera połączenie z więzienia w Marsden, a po drugiej stronie rozbrzmiewa zupełnie obcy głos, nie wie, że mimowolnie został uwikłany w intrygę sięgającą wiele lat wstecz, do nocy, w której zaginęła jego żona, Sam. Ta krótka rozmowa wywróci jego dotychczasowe życie do góry nogami, a odpowiedzi, których szukał od dawna, objawią mu się z całą mocą. Nie będą one jednak nawet zbliżone do tego, co podpowiadała mu wyobraźnia. By je poznać, Robin będzie musiał udowodnić niewinność osadzonego w więzieniu Matthew, którego oskarżono o morderstwo piątki szkolnych kolegów. Jak jednak tego dokonać, gdy sprawa wydaje się przesądzona, bo chłopak nie ma alibi, brak w niej jakichkolwiek dowodów oraz… ciał?

 

„Do tunelu Standedge wpłynęło sześcioro nastolatków, wypłynął tylko jeden z nich” – brzmi to niczym zagadka rodem z kryminałów Agathy Christie, a także jak nagłówek, który wstrząsnąłby opinią publiczną. Prasa o sprawie jednak uparcie milczy, a jedyne informacje pojawiają się na tajemniczym portalu Czerwone Drzwi. Robinowi nie pozostaje nic innego jak udać się do Marsden, by samodzielnie przeprowadzić śledztwo – tym trudniejsze, że miejscowi wydali już wyrok. Wielu z nich wie jednak więcej, niż początkowo mogłoby się wydawać. Czy ktoś z nich stoi za Czerwonymi Drzwiami? Co z tym wszystkim ma wspólnego Sam? Odpowiedzi kryją się w mroku najdłuższego tunelu w Anglii, a duchy przeszłości mogą odezwać się do nas w najmniej oczekiwanym momencie.

W „Jeszcze mnie widzisz” nie zabraknie klaustrofobicznego napięcia typowego dla prozy Chrisa McGeorge’a znanego z powieści kryminalnej w konwencji escape roomu „Zgadnij kto”, a rozwiązanie zagadki Incydentu Szóstki ze Standgedge na długo pozostanie w pamięci wszystkich wielbicieli dobrych kryminałów.

 

 

FRAGMENT 

 

1

Telefon na stole zaczął cicho dzwonić. Robin podniósł wzrok i spojrzał przepraszająco na stojącego nad nim mężczyznę. Ten chyba nawet tego nie zauważył, bo dalej z pustym wyrazem twarzy wpatrywał się w Robina, czekając, aż zrobi swoje.

Robin zadedykował książkę jakiejś Vivian i szybkimi zamaszystymi ruchami napisał to, co zwykle. Zamknął egzemplarz w twardej oprawie i podsunął mężczyźnie. Ten wziął go, mruknął coś – chyba z aprobatą – i pośpiesznie ruszył w stronę kasy. Robin miał nadzieję, że Vivian bardziej doceni jego bazgroły.

Tłumiąc westchnienie, spojrzał na telefon dokładnie w chwili, gdy ten przestał dzwonić. Na ekranie pojawiła się chmurka z komunikatem, że ma nieodebrane połączenie z nieznanego numeru, a potem wyświetlacz znów pociemniał. Pewnie to tylko jego siostra dzwoniła z telefonu w przychodni.

Robin rozejrzał się. Podpisywanie książek nie szło za dobrze. Siedział dokładnie pośrodku księgarni Waterstones Angel Islington; na okrągłym stole przed nim leżały egzemplarze Bez niej. Kiedy dotarł tu trzydzieści minut temu, sterta była absurdalnie wysoka. Teraz wyglądała bardziej realistycznie, ale nie dzięki sprzedaży. Schował większość książek pod stołem, by stos nie prezentował się tak przytłaczająco. Mimo to ludzie zdawali się rozchodzić na sam jego widok, jak paprochy odrzucane siłą powiewu chodzącego wentylatora.

Dzielna młoda pracownica Waterstones, która przedstawiła mu się wcześniej jako Wren, podeszła do niego sprężystym, pełnym entuzjazmu krokiem. Tryskała energią i była szczerze podekscytowana perspektywą znalezienia nowego czytelnika dobrej książce. Robin chciałby wykrzesać z siebie choć połowę tego zapału. Ostatnio zaczęło mu strzelać w kościach, dotąd szpakowate włosy mocno posiwiały i przyłapywał się na tym, że dostaje zadyszki już na samą myśl o jakimkolwiek ruchu. Na jego twarzy pojawiły się zmarszczki, a jakikolwiek blask młodości w oczach przygasł dawno temu.

Często się zastanawiał, czy Samantha w ogóle by go jeszcze poznała – gdyby jutro weszła do ich mieszkania, pewnie krzyknęłaby na widok starca siedzącego na sofie. Czasem na tę myśl chciało mu się śmiać, czasem płakać.

 – I jak idzie? – spytała Wren, z zadowoleniem spoglądając na stertę książek. Robin zmienił pozycję na krześle, zasłaniając stos pod stołem. Nie zależało mu na własnym wizerunku, po prostu nie chciał sprawić jej przykrości. To przecież nie jej wina, że Bez niej kiepsko się sprzedaje.

 – W porządku – odparł. Nie był w stanie wymyślić żadnego bardziej pozytywnego określenia. Jego telefon znów zaczął dzwonić. Nie odwracając wzroku od Wren, sięgnął po niego i odrzucił połączenie.

 – No tak – powiedziała, zerkając pośpiesznie na telefon i znów na niego. Nie uśmiechała się już tak szeroko. – No cóż, jeśli będzie pan czegoś potrzebował, wie pan, gdzie jestem. Spróbuję skierować do pana trochę ludzi, jeśli będą sprawiać wrażenie, że może ich to zainteresować.

 – Dziękuję – odpowiedział na jej gasnący uśmiech własnym. – Byłoby wspaniale. – Gdy Wren się odwróciła i ruszyła na przód sklepu, zastanawiał się, jak zamierzała zwrócić na niego uwagę jakichś nieszczęsnych klientów. Jego powieść trudno byłoby nazwać porywającą. Robin wiedział o tym, kiedy ją pisał, i był gotów uznać cały ten projekt za ćwiczenie terapeutyczne, zamknąć go w szufladzie i już nigdy z niej nie wyjmować. Wciąż żałował, że tego nie zrobił. Ale Emma, jego siostra bliźniaczka, przekonała go, by dał książkę agentowi i potem jakoś się to potoczyło. „Jest naprawdę dobra, Robin. Po prostu ty sam tego nie widzisz. Chodzi o ten ból. Prawdziwy, autentyczny ból, który w niej zawarłeś. Jest przepyszna” – powiedział Stan Barrows, kiedy pierwszy raz się spotkali w jego agencji. Robin jeszcze nigdy nie słyszał, by ktoś opisywał ból jako przepyszny – jakby ten starszy, elegancki dżentelmen zamierzał przywłaszczyć sobie jego bolesne przeżycia i na oczach Robina pokroić je niczym jakiś stek.

Nie lubił Barrowsa, ale facet załatwił mu dobry kontrakt. Jako niezależny dziennikarz Robin nie odniósł sukcesu. Pojawiła się nowa fala młodych, którzy odbierali wszystkie artykuły starszym gościom, takim jak on. Te dzieciaki nie pamiętały czasów sprzed internetu, potrafiły sklecić artykuł i go sprzedać, zanim Robin zdołałby odpalić edytor tekstu. Potrzebował czegoś. A więc podpisał umowę na tę książkę, usiłując myśleć, że Sam by to pochwalała.

A teraz, półtora roku później, siedział tutaj i wciąż nie wiedział, czy postąpił słusznie. Wziął do ręki jeden z egzemplarzy i spojrzał na niego. Bladoniebieska okładka zawierała cztery zdjęcia Sam – w stylu polaroida – rozmieszczone niemal tak, jakby ktoś przypadkowo je rozrzucił. Zdjęcia zachodziły na siebie, a pomiędzy nimi wytłoczono czarnymi literami tytuł i nazwisko autora. Fotografia na samej górze przedstawiała sześciomiesięczną Samanthę; siedziała na macie do zabawy z Parowozem Tomkiem w rączkach. Na drugim zdjęciu miała na sobie szkolny mundurek. To był jej pierwszy dzień w szkole średniej i wyglądała na wystraszoną. Trzecią fotografię zrobiono, gdy ukończyła studia na Uniwersytecie Edynburskim i jako jedna z najlepszych na roku otrzymała tytuł magistra psychologii. Ostatnie zdjęcie było z ich ślubu: Robin i Samantha Ferringham, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Nie lubił patrzeć na tę książkę, ale nie zmieniłoby się to, gdyby na okładce znajdowało się coś innego. Zdjęcia wybrał wydawca, a Robin chętnie przekazał ten obowiązek komuś innemu. Wysłał im wszystkie, jakie miał, a oni oczywiście wybrali te, które najbardziej chwytały za serce – te, które się sprzedadzą.

Powiedzieć, że Robin żałował wydania tej książki, byłoby przesadą – mimo wszystko odczuwał pewną dumę z tego, że ją napisał. Nie chciał jednak nawet na nią patrzeć. Ta książka na zawsze pozostanie fizycznym wyrazem bólu, jego bólu, bólu związanego z…

Znajomy dźwięk. Brzęczenie. To znów jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz i ponownie zobaczył komunikat: NIEZNANY NUMER. Który to już raz? Trzeci? Siostra nie dzwoniłaby bez powodu – wiedziała, że był zajęty. Jeśli to nie Emma, ktoś naprawdę bardzo chciał się z nim skontaktować. Odczekał, aż telefon podzwoni jeszcze przez chwilę, rozejrzał się i stwierdziwszy, że w księgarni wciąż niewiele się dzieje, odebrał.

 – Halo? – zaczął z komórką przy uchu.

Spodziewał się usłyszeć Emmę, ale zamiast tego rozległ się ostry, trzeszczący kobiecy głos, który brzmiał jak z automatu. „Opłacona z góry rozmowa telefoniczna od…” – w tym momencie wciął się głos jakiegoś młodego mężczyzny, „Matthew”, po czym automat kontynuował – „…osadzonego w zakładzie karnym New Hall. Jeśli korzystają państwo z komórki, odebranie tego połączenia może się wiązać z dodatkowymi opłatami. Odbierając połączenie, wyrażają państwo zgodę, by rozmowa mogła być monitorowana i nagrywana. Jeśli zgadzają się państwo na te warunki, proszę wybrać »1«”.

Robin nie potrafił zebrać myśli. Ktoś – jakiś Matthew – dzwonił do niego z więzienia? Nie znał nikogo, kto siedziałby w więzieniu. Nigdy nie znał nikogo takiego, kto by tam trafił, cholera, nie znał nawet nikogo, kto by tam pracował.

W pierwszej chwili pomyślał, że to pomyłka, ale potem przypomniał sobie, że ta osoba dzwoniła do niego trzykrotnie, raz za razem, i wnioskując z tego, co mówił automat, opłaciła rozmowę. Kimkolwiek był ten Matthew, naprawdę mu zależało, żeby z nim porozmawiać. Z drugiej strony może biedny Matthew miał niewłaściwy numer?

Automatyczny kobiecy głos zaczął jeszcze raz: „Opłacona z góry rozmowa telefoniczna…”, ale Robin przerwał to, wybierając „1”. Czekał.

Jakiekolwiek wątpliwości, czy to pomyłka, rozwiały się, gdy cichy głos po drugiej stronie spytał:

 – Pan Ferringham? Pan Robin Ferringham?

Robin rozejrzał się, nagle wstrząśnięty, jakby ten dziwny rozmówca mógł się znajdować w zasięgu jego wzroku. W księgarni nadal było jednak pusto i oczywiście nikt go nie obserwował.

Działo się coś nienormalnego. Robin bardzo starannie chronił numer swojego telefonu komórkowego. To była jedna z najcenniejszych sugestii, jakie kiedykolwiek podsunął mu Stan Barrows, gdy Robin oddał rękopis Bez niej z zamieszczoną na końcu prośbą o informacje, w której podawał swój numer telefonu.

 – Nie – powiedział Barrows i nie rozwinął tematu, dopóki Robin go o to nie poprosił. – Ludzie, chorzy ludzie, będą sobie z tobą pogrywać. Będą mieli z tego ubaw. Będą do ciebie wydzwaniać i próbować cię zdenerwować. I nie przestaną, dopóki im się nie uda. – Robin z początku próbował protestować, a wtedy Barrows powiedział mu coś, co miał zapamiętać na zawsze. – Nie bądź jednym z takich ludzi. Nie myśl sobie, Robin, że wszyscy mają taki moralny kompas jak ty.  – Od tego czasu nigdzie nie podawał osobistego numeru. Ani na profilach w mediach społecznościowych, ani na umowach, ani nawet kiedy zamawiał jedzenie na wynos.

 – Dzwoniłem do pana – rozległ się głos, niemal jakby chciał przypomnieć Robinowi o swojej obecności.

 – Kto ci podał ten numer? – spytał tak ostrym tonem, że jedna z nielicznych klientek księgarni, starsza pani drobiazgowo przeglądająca literę „M” w dziale kryminałów, zerknęła w jego stronę. Na ułamek sekundy podchwycił jej spojrzenie, a potem odwrócił wzrok. – Kto?

 – Dzwoniłem do pana. – Młody człowiek szukał odpowiednich słów. – Nie sądziłem, że pan odbierze.

Może nie powinienem tego robić, pomyślał Robin, ale na głos powiedział:

 – Powiedz mi, kto ci dał ten numer, albo się rozłączam.

Poczuł coś w brzuchu, gorącą falę wściekłości, jakiej nie czuł od dawna, i nie był do końca pewny dlaczego. W tym momencie jego rozmówca odparł:

 – Ona. Mówiła, że ma na imię Samantha.

Ścisnął komórkę tak mocno, że brzegi wbiły mu się w dłoń, a palce pobielały. Sam. Sam dała jego numer jakiemuś facetowi z więzienia? Kiedy? Dlaczego? Moment, NIE – to jakiś troll. Ten Matthew sobie z nim pogrywał. Może nawet nie dzwonił z więzienia, może ten automatyczny głos był częścią jakiegoś głupiego kawału i miał sprawić, że Robin straci czujność.

Wciąż trzymając komórkę przy uchu, przesunął palec w stronę czerwonego przycisku. Tam jego palec zawisł. Coś go powstrzymywało. Ten numer, jak Matthew go zdobył? A potem przypomniał sobie, co mu mówił jego policyjny kontakt – żeby wszystko zapisywał, nawet najdrobniejsze szczegóły, bo być może dzięki temu uda się namierzyć odpowiedzialnego za nękanie kretyna i narobić mu problemów. Jednak nie rozmawiał z tym policjantem od półtora roku, a ten przestał nawet odpisywać na jego e-maile.

Wolną ręką Robin sprawdził kieszenie. Znalazł pióro używane do podpisywania książek, ale nie miał żadnej kartki. Rozejrzał się i jego wzrok padł na książkę, której dopiero co się przyglądał. Bez zastanowienia otworzył ją, przerzucił pierwsze strony i znalazł tę, na której zwykle się podpisywał. Przyłożył pióro do kartki, zapisał „HMP New Hall” oraz „Matthew” i dodał znak zapytania.

 – Kto mówi? – spytał, próbując zapanować nad emocjami.

 – To ja nie…? Jestem Matthew. – Młody mężczyzna był bliski płaczu. Nie brzmiał jak ktoś, kto się dobrze bawi. Z drugiej jednak strony Robin nie miał pojęcia, co może mieć w głowie ktoś chory na tyle, żeby robić coś takiego.

 – Pełne nazwisko.

Matthew załkał. Brzmiał jak zranione zwierzę. Robin złagodniał. Co się działo?

Spróbował zadać inne pytanie.

 – Jak to możliwe, że dzwoniłeś do mnie trzy razy? 

To zadziałało.

 – Co?

 – Jeśli jesteś w więzieniu, jak to możliwe, że dzwoniłeś do mnie trzy razy? Można odbyć tylko jedną rozmowę.

Matthew głośno pociągnął nosem.

 – Ja… mój adwokat to załatwił. To nie tak, że dopiero co mnie aresztowali… wtedy tak to działa… Ale teraz to nie ma znaczenia.

 – Ma – odparł Robin.

 – Nie, liczy się tylko to, że tego nie zrobiłem, panie Ferringham. Musi mi pan uwierzyć. Nie zabiłem ich.

 – Co? – wyrwało się Robinowi, zanim zdążył ugryźć się w język. – O czym ty mówisz?

 – Myślą, że to zrobiłem. Ale nie mógłbym. To moi przyjaciele.

 – Ja… – urwał Robin. Coś było w głosie tego młodego mężczyzny. Coś bardzo… znajomego.

 – Wpłynęliśmy. Całą szóstką. I tylko ja wypłynąłem – mówił Matthew, szlochając. – Tylko ja wypłynąłem.

Co to było?

 – Skąd znasz Samanthę?

 – Musi mi pan pomóc, panie Ferringham. Proszę. Po prostu… Musi mi pan powiedzieć, że mi pan pomoże. – Teraz Matthew rozkleił się już na dobre.

Robina przeszył dreszcz. Nie czuł już złości, był wytrącony z równowagi. Miał wrażenie, jakby rozmawiał ze zjawą, jakby ta rozmowa była nierzeczywista.

 – Posłuchaj… Przykro mi, ale cię nie znam i ktokolwiek podał ci ten numer, nie był tym, za kogo się podawał, więc teraz się rozłączę – przerwał, a potem dodał: – Naprawdę mi przykro. – I zaskoczony stwierdził, że faktycznie tak było.

Odsunął telefon od ucha i już miał przerwać połączenie, gdy Matthew krzyknął tak głośno, że zabrzmiało to, jakby aparat był przełączony na głośnik.

 – Clatteridges! Eee… wpół do ósmej wieczorem! 18 sierpnia… 1996!

Robin zamarł. Teraz po ciele przetoczyła mu się już lawina dreszczy. Spojrzał na telefon w ręce, a potem na otwartą książkę na stole. Coś kapnęło na papier i dopiero po chwili dotarło do niego, że to łza.

Odsunął od siebie ból. Wtedy powróciła złość. Znów przyłożył komórkę do ucha.

 – Gdzie, u diabła, to usłyszałeś? – Nie było tego nawet w książce, celowo to pominął. Chciał zachować coś dla siebie.

 – Tak mi powiedziała. Mówiła, że pan mi nie uwierzy. Kazała mi to dokładnie powtórzyć, słowo w słowo. Clatteridges. 18 sierpnia 1996 roku. Wpół do ósmej wieczorem.

Robin nie był w stanie myśleć. Spakował swoje nadzieje i schował je w najgłębszych zakamarkach umysłu. Nadzieja była najgorszym, co mogli posiadać ludzie w jego sytuacji – ludzie, którzy stracili bliską osobę. A teraz ten Matthew przetrząsał jego umysł i próbował ją odszukać.

Robin zamknął oczy, powoli wciągnął powietrze i je wypuścił, usiłując spojrzeć na sytuację z szerszej perspektywy. To wszystko można było jakoś wyjaśnić – zbiegiem okoliczności albo czymś podobnym. I tyle. Bo to nie mogło…

 – Zadzwoniła do mnie – oznajmił Matthew spokojniejszym głosem, jakby stwierdzał fakty. – W środku nocy. Kilka lat temu. Nie wiedziałem, kim ona jest ani dlaczego do mnie dzwoni. Z początku nawet jej nie rozumiałem. Pomyślałem, że pewnie jest pijana albo naćpana. Wydawała się zdenerwowana, miała mętlik w głowie. Ale w miarę jak mówiła, wszystko zaczęło nabierać sensu. Przedstawiła się. Potem podała pana nazwisko. Powiedziała: „Robin Ferringham jest najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałam”. Jedynym, któremu można zaufać. I powiedziała, że Robin Ferringham nigdy by nikogo nie zawiódł.

To się nie dzieje naprawdę. To jakaś sztuczka. Jakiś głupi trik.

 – Na długo zapomniałem o tej rozmowie, chyba nawet udało mi się przekonać samego siebie, że to mi się przyśniło. Potem wsadzili mnie tutaj, a w takim miejscu jedynym, co człowiekowi pozostaje, to mnóstwo czasu na myślenie. I przypomniałem sobie. Przypomniałem sobie o niej. I o panu.

Telefon w środku nocy. Wiele lat temu. Clatteridges. Czy to możliwe? Naprawdę?

 – Nie wierzę ci – syknął Robin, choć właściwie to zdanie powinno brzmieć „Nie wolno mi ci uwierzyć”.

 – Nie może jej pan zapytać? – dociekał Matthew.

Robin na chwilę wstrzymał oddech.

 – Samantha zaginęła trzy lata temu.

Milczenie po drugiej stronie. A potem ciche:

 – Co? Nie. Nie. To nie… Proszę, panie Ferringham, musi pan… – Połączenie zaczęło się rwać.

Robin zerknął na telefon. Miał jedną kreskę zasięgu. Zaklął pod nosem i usłyszał ciche cmoknięcie. Podniósł wzrok, nagle przypominając sobie, gdzie jest. Ta sama starsza pani, która wcześniej przeglądała półkę z kryminałami, stała teraz nad nim i ściskała w rękach egzemplarz Bez niej. Książka była podniszczona, wyglądała na używaną. Najwyraźniej należała do niej. Kobieta otworzyła usta, ale Robin przysunął komórkę z powrotem do ucha.

 – Matthew – powiedział. Musiało być coś jeszcze. Musiał mieć pewność. – Matthew.

 – Jeśli pan nie… – Głos w słuchawce się urywał.

Robin wstał.

 – Zebrałam się wreszcie na odwagę, żeby podejść i z panem porozmawiać – zaczęła starsza pani.

Robin nie potrafił się na niej skupić.

Kobieta wciąż coś mówiła, ale Robin przeprosił ją szeptem i przecisnął się obok niej.

 – Matthew, jesteś tam?

 – Proszę – rzekła starsza pani za jego plecami. – Pańska książka zmieniła moje życie. Dzięki niej znalazłam spokój, kiedy moja córka… Proszę, może ją pan podpisać?

 – Niech pan wyszuka… Standedge – powiedział Matthew, po czym połączenie się zerwało.

 – Matthew – odparł Robin, ale wiedział, że to nie ma sensu. Spojrzał na komórkę i stwierdził, że rozmowa została zakończona. Rozejrzał się zagubiony.

 – Nic panu nie jest? – spytała starsza pani.

Robin schował telefon do kieszeni i pociągnął nosem.

 – Przepraszam. To było nieuprzejme z mojej strony. Oczywiście, że podpiszę pani książkę. – Sam by to pochwaliła. A potem przez niemal pół godziny rozmawiał z tą kobietą o jej zaginionej córce i o tym, jak sobie z tym radzić, a gdy już poszła, napisał na swoim egzemplarzu słowo „Standedge” i dwa razy je podkreślił.

 

2

Mimo lekkiego zamglenia Robin odnalazł drogę do restauracji sushi. Emma już na niego czekała. Kiedy usiadł i położył na stole reklamówkę, uniosła brwi.

 – Myślałam, że dałeś sobie spokój z czytaniem.

Robin wyciągnął egzemplarz Bez niej, w którym wcześniej zapisał notatki. Wren powiedziała, że może go wziąć za darmo, ale kupił go, bo nie chciał, żeby miała przez niego kłopoty.

 – Jeszcze ci ich mało? – roześmiała się Emma. Miała rację, przedpokój jego mieszkania był zawalony egzemplarzami roboczymi, wydaniami w twardej oprawie i przekładami, na które gdzie indziej nie miał już miejsca.

 – Zapisałem w niej coś.

 – Chyba o to chodziło? – Emma uśmiechnęła się. – Jak poszło?

 – W porządku – odparł, próbując nie rozmyślać nad tym, co powiedział mu Matthew, choć tak naprawdę nie był w stanie myśleć o niczym innym. – No wiesz, jak zwykle. Tłumów nie było. Ale poznałem miłych ludzi. Zamawiałaś już?

Zjedli, niewiele rozmawiając. Emma wspomniała, jak minął jej dzień w pracy – na dziś skończyła, bo w soboty przyjmowali tylko rano; nigdy nie wdawała się zbytnio w szczegóły, jeśli chodzi o pacjentów. Najczęściej narzekała na wzrost liczby hipochondryków, którym absolutnie nic nie dolegało. Skok popularności internetowych porad lekarskich był dla niej prawdziwą zmorą.

Robin milczał, słuchał jej tylko jednym uchem i bez apetytu grzebał w jedzeniu. Udało mu się zjeść trochę łososia, ale nie mógł przełknąć niczego więcej. A potem… Czy Emma coś do niego mówiła?

 – Co z tobą? – spytała, uważnie mu się przyglądając, jak lekarz pierwszego kontaktu i siostra w jednym.

 – Nic – odparł. Wiedział, że to nic nie da, ale próbował.

 – Mhm.

Rozejrzał się i znów popatrzył na siostrę.

 – Słyszałaś kiedyś o Standedge?

Zastanawiała się przez chwilę.

 – Nie, a co to takiego? Jakiś zespół?

 – Nie wiem – odparł.

Wpatrywała się w niego. Była tylko o cztery minuty starsza, ale gdy dosięgało go jedno z takich spojrzeń, czuł się tak, jakby te cztery minuty miały ogromne znaczenie.

 – Co się stało?

Odwrócił wzrok, nie podejmując wyzwania, i odrzekł:

 – Nic.

 – No dobrze – rzuciła i nagle zmieniła temat. – Chcesz się napić kawy czy poprosimy już o rachunek? – Równocześnie krył się w tym podtekst i odwrócona psychologia. Czasem Robin myślał, że Emma przyprawiłaby o ból głowy nawet jasnowidza.

Poddał się. Otworzył egzemplarz w twardej oprawie, pokazał jej swoje notatki i opowiedział o rozmowie z Matthew. Kończąc na Sam.

Słuchała uważnie, nie zdradzając, co czuje. Gdy skończył, milczała przez chwilę i się zastanawiała. Potem powiedziała:

 – I to dlatego zachowujesz się tak… – Machnęła ręką w jego stronę – …nieważne, jak to nazwiemy.

Robin czuł się nieco zbity z tropu.

 – Nie słyszałaś. Powiedział „Sam”. Twierdził, że z nią rozmawiał.

Westchnęła i spojrzała na niego smutno.

 – To był tylko głupi kawał, Robin. Twoje pierwsze wrażenie było słuszne. Wkręcał cię. W jakiś sposób, któż to może wiedzieć, w jaki, zdobył twój numer i pomyślał, że się zabawi twoim kosztem. I wygląda na to, że mu się to udało.

 – Nie słyszałaś, jak o tym mówił. O Standedge. I o swoich przyjaciołach. Brzmiał… brzmiał, jak gdyby coś stracił. Albo raczej kogoś. – Robin zaciął się, jakby nie chciał wypowiedzieć tego, o czym myślał, bo wtedy to mogłoby się stać realne. – Brzmiał jak ja.

 – Robin… – zaczęła Emma.

Przerwał jej.

 – Pamiętasz ten dzień, kiedy przyszłaś do mnie z laptopem i powiedziałaś mi, żebym o tym napisał? Dzień, w którym zacząłem pisać Bez niej.

 – Siedziałeś wtedy przy stole w kuchni i gapiłeś się na butelkę jacka danielsa – odparła.

 – Tak – potwierdził. – Czułem się zagubiony. A ty mi pomogłaś. Pomogłaś mi jakoś przez to przejść. Matthew brzmiał tak jak ja tamtego dnia. Też wydawał się zagubiony.

 – No i? – spytała niemal kpiąco. – Sam doprowadziła go do ciebie.

Robin rozłożył ręce.

 – Nie wiem… Może. Sam już nie wiem.

Zadzwoniła jej komórka. Zerknęła na nią i odrzuciła połączenie.

 – Muszę już iść, ale wrócimy do tego tematu. Nie pozwól, by dawne rany znów się otworzyły, Robin. To był tylko jakiś kretyn, który zabawił się twoim kosztem. Nie graj w jego grę. Skup się na innych kwestiach. Czy w poniedziałek nie masz przypadkiem spotkania z wydawcą?

Robin nie miał ochoty nawet o tym myśleć. Wydawca chciał z nim porozmawiać o „drugiej części”, Barrows też. Pieniądze z Bez niej się kończyły. Chcieli przejść do kolejnego projektu – bo mogli sobie pozwolić na taki luksus.

Emma wstała.

 – Nic ci nie będzie?

 – Jasne, że nie – odparł Robin, a gdy odwróciła się, żeby odejść, zawołał za nią: – Jeszcze jedno! – Obejrzała się na niego. – Wspominałem ci kiedyś o Clatteridges?

Wzruszyła ramionami.

 – Nie. Nie wspominałeś. – A potem sobie poszła.

Robin odwrócił się do stolika i spojrzał na swoje notatki. W głowie wciąż słyszał argumenty Emmy – głupi dowcip, kawał, totalna bzdura.

Ale co, jeśli się myliła?

 

Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "Jeszcze mnie widzisz" Chris McGeorge

PRZECZYTAJ TAKŻE

RECENZJA

Jeszcze mnie widzisz, Chris McGeorge

„Jeszcze mnie widzisz” okazało się doskonałą rozrywką.

24 maja 2021

RECENZJA

Zgadnij kto, Chris McGeorge

Autor wykorzystuje znane już i sprawdzone wzory, ale wykorzystuje je dobrze.

13 września 2018

NOWOŚĆ

Zgadnij kto, Chris McGeorge

Jeden pokój, pięcioro podejrzanych, trzy godziny na wykrycie zabójcy... Pod naszym patronatem ukazała się powieść „Zgadnij kto” Chrisa McGeorge'a.

05 września 2018