Krakowski POPLIT ruszył pełną parą: krakowska Cafe Szafe przez ostatnie dwa dni gościła polskich twórców literatury grozy oraz naszych komiksiarzy. Było gorąco, gwarno i tłumnie – co jednak, sądząc z temperatury obu spotkań, odpowiadało wszystkim.
Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr oraz Łukasz Orbitowski reprezentowali nasze poletko grozy. Poletko bardzo skromne, wszak wyliczając rodzimych twórców gatunku (czy choćby o niego zahaczających) ledwo dobiliśmy do piętnastki: Bogdan Loebl, Zygmunt Miłoszewski, Izabela Szolc, Jarosław Grzędowicz, Marek Świerczek, Jerzy Nowosad, Jakub Ćwiek, Magda Parus, Luiza Borkowska… Niewiele tego jeszcze, stąd ambiwalentnie brzmiało pytanie o „kondycję” polskiego horroru. Wszyscy twórcy zgodnie przyznali, iż to dzięki polskiej fantastyce literacka groza daje dziś o sobie znać coraz głośniej, choć do całkowitej emancypacji gatunku jeszcze daleko.
Inna rzecz, iż autorzy przyznają, iż najpierw chcieli pisać po prostu, potem dopiero „naturalnie” wybierali archetypy grozy, jako najlepiej nadające się do mówienia o tym, co pisarzy przeraża. Tu pojawiła się kwestia pisania o rzeczach „strasznych” i pisania literatury, która straszy. Cała trójka obstawała za tym, iż groza powinna być jednak nośnikiem publicystyki bieżącej, z czego wynika operowanie jedynie ikonografią grozy. Choć Kazimierz Kyrcz wyraził chęć podjęcia próby napisania horroru kanonicznego: fantasmagorii o nawet banalnej fabule, byle straszyła – wzorem klasyków typu Masterton czy James Herbert.
Wszyscy też zgodnie twierdzili, iż na razie nie ma potrzeby siłowania się na budowanie „polskiej szkoły grozy”; jest jeszcze za wcześnie, gatunek przechodzi w Polsce etap formalnych i myślowych poszukiwań, które, owszem, świadczą o próbach zbudowania gatunkowej autonomii, nie są jednak nadal spójne.
Wczoraj natomiast (17.IV) czytelnicy spotkali się z
Michałem Gałkiem – scenarzystą Almy i Deduktora , rysownikiem Almy Mariuszem Zabdyrem, oraz wydawcą komiksów Arturem Wabikiem (wydawnictwo Atropos). Atrakcją była projekcja kadrów połączona ze zdradzaniem kulisów komiksiarskiej roboty. Symbioza między scenarzystą a rysownikiem, elastyczność obu i pełne oddanie historii – to najważniejsze założenia twórców komiksów. Wspomniano o potrzebie solidnych scenarzystów, choć wciąż podkreślano, iż komiks jest jednak sztuką plastyczną, i czasem to kadry same w sobie – oryginalnie skomponowane – zapewniają wyobraźni magię opowieści. Banalne skądinąd pytanie, czy autorzy chcieliby kiedyś – wzorem kolegów z zachodu – utrzymywać się z pisania-rysowania komiksów (rzecz jasna – „tak”) poruszyło pesymistyczną wizję, iż w Polsce nie ma na to szans. Zaproponowałem dwie drogi, które mogłyby stać się zarzewiem umocnienia pozycji komiksu w Polsce: po pierwsze zawrzeć z komiksem „tabloidowy” pakt, i potraktować go użytkowo, bez pretensji awangardowych , wykorzystując spuściznę stylu zerowego i weryzm, który charakteryzował komiks poprzedniego systemu. Taką próbą jest wydany przedwczoraj pierwszy, komiksowy dodatek do GW rysujący sylwetki polskich olimpijczyków. Drugą drogą – nieco cynicznie to zabrzmi – jest postawić na awangardę, dobrodziejstwo i wysokie loty „graphic novels”, i – popularyzować Polskę na rynku zagranicznym, o niebo dla komiksu przychylniejszym.
Nie podzielam, na koniec, pesymizmu Artura Wabika, który twierdził, iż w Polsce stanowczo nie będzie nigdy komiksowej „normalności”. Sadzę, że na wszystko przyjdzie naturalna kolej rzeczy. Polska fantastyka udowodniła to walcząc przez 10 lat o swą, mocną dziś, pozycję. Teraz gwałtownie idzie w jej ślady rynek kryminalno-sensacyjny.