Na początek wyznanie: łatwo mnie w filmie wystraszyć. Łapię się na wszystkie sprawdzone chwyty, mimo że doskonale je znam. Wystarczą niepokojąca muzyka, nagły dźwięk, twarz odbita w lustrze, żeby moje serce zaczęło bić szybciej. Książki mają nieco trudniejsze zadanie – w ich przypadku trzeba więcej, żebym zaczęła się bać. Ale powieść „To nasz dom” Marcusa Kiewera wystraszyła mnie bardziej, niż mogłam przypuszczać.
Może dlatego, że zaczyna się od sceny, którą doskonale znam z thrillerów i która nigdy nie wróży niczego dobrego. Oto Eve i Charlie. Dziewczyny zarabiają na życie sprzedażą domów – kupują stare i zniszczone budynki, wprowadzają się do nich, odnawiają je i sprzedają z zyskiem. Tym razem wybór padł na stary dom na wzgórzu, otoczony lasami, z dala od wszystkiego. Pewnego zimowego wieczoru Eve czeka na powrót swojej dziewczyny z pracy, gdy wtem ktoś puka do drzwi. W progu stoi rodzina – mężczyzna, który przedstawia się jako Thomas Faust, tłumaczy, że wychował się w tym właśnie domu i chciał pokazać swoim dzieciom miejsce, w którym spędził dzieciństwo. Eve, choć trochę boi się wpuszczać nieznajomych do środka, postanawia walczyć z lękiem i zaprasza rodzinę do domu. Początkowo jest niewinnie: Thomas pokazuje bliskim poszczególne pomieszczenia i wspomina dziecięce chwile. Sytuacja się zmienia, kiedy okazuje się, że Faustowie szybko nie wyjdą – śnieżyca odcina jedyną drogę dojazdową. Następnego dnia Eve się budzi, obca rodzina wciąż jest w domu, nie ma za to Charlie. Atmosfera robi się coraz gęstsza, a wydarzenia – coraz dziwniejsze…
Zacznijmy od tego, że oszukałam sama siebie. Sięgnęłam po tę książkę bez dokładnego wczytania się w opis i byłam przekonana, że mam przed sobą thriller. Tymczasem to książka, która płynnie przechodzi w horror – mocno osadzony w rzeczywistości, ale posługujący się elementami charakterystycznymi dla tego właśnie gatunku. Nie napiszę, jakimi konkretnie, bo byłby to spojler. Ale zdradzę jedno: robi to dobrze.
Marcus Kliewer doskonale buduje klaustrofobiczny klimat i sprawia, że z każdym rozdziałem atmosfera gęstnieje coraz mocniej, strach rośnie, a granica między rzeczywistością i paranoicznymi wyobrażeniami głównej bohaterki coraz mocniej się rozmywa. A może lęki Eve – która już na początkowych kartach powieści zdradza, że ma swojego wewnętrznego czarnowidza, ba: jej paranoja ma nawet imię i twarz ulubionej zabawki z dzieciństwa – się nam udziela? Może, wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi, zaczynamy przyjmować tę paranoiczną perspektywę i zanurzamy się w szaleństwie razem z Eve? A może jednak to wcale nie szaleństwo?
Autor z pewnością słyszał o mocy pierwszego zdania, bo to otwierające jego powieść – „Nagle pojawili się w drzwiach w mroźny piątkowy wieczór” – od razu wrzuca nas w klimat historii, które znamy. „Funny Games” Michaela Hanekego, „Uciekaj!” Jordana Peele’a, książki Stephena Kinga i ich ekranizacje… To tylko kilka spośród moich skojarzeń. Tak, Marcus Kliewer wykorzystuje sprawdzone schematy. Straszy w sposób, który znamy – i w jaki lubimy być straszeni. Ale jest w jego debiutanckiej książce coś odświeżającego. Może to kwestia właśnie płynności gatunków? Może zakończenia, które pozwala na różne interpretacje? Nie wiem. Ale wiem, że jeśli macie ochotę trochę się pobać, to powieść „To był nasz dom” będzie doskonałym wyborem. Miłośnicy wspomnianych wyżej filmów poczują się w niej jak w domu – takim, z którego nie ma ucieczki.
Nie powinnaś była ich wpuszczać. Musisz się ukryć. Musisz...
01 kwietnia 2025