Michael Connelly, jeden z najważniejszych obecnie amerykańskich pisarzy kryminalnych, rok temu wydał antologię swych reportaży (1984 – 1992) z okresu pracy jako dziennikarz kryminalny dla South Floryda Sun-Sentinel i Los Angeles Times.To , czego przez lata Connelly był naocznym świadkiem, niemal literalnie przełożyło się na jego późniejszą beletrystykę: jego proza, choćby w cyklu o detektywie
Harrym Boschu , nadal pozostaje surowa, podporządkowana wykładni klasycznej intrygi kryminalnej, właśnie reportażowa . W dostępnych od niedawna u nas
Kronikach kryminalnych mamy wszystko to, na czym autor buduje swe fikcje: detal policyjnych procedur, rekonstrukcję przestępstw, a przede wszystkim – wymęczonych bohaterów policyjnych.
Przyszły pisarz miał okazję obcować po trosze z każdą stroną barykady: w trzech częściach kładzie nacisk kolejno na obyczajowe tło pracowników policyjnych i śledczych, w drugiej przygląda się fenomenowi przestępstw, w trzeciej wreszcie rekonstruuje ze skrawków danych, dokumentów i wywiadów warstwę wybranych śledztw. Wiele z nich toczyło się latami, co wymagało dziennikarskiego samozaparcia. Wiele miało rangę ogólnokrajową, kilka sięgały poza granicę Stanów.
Czytelnika może ciut razić
stricte dziennikarska surowość relacji, brak beletryzacji, ich emocjonalny chłód, kilkukrotne podsumowywanie dotychczasowych faktów w każdym materiale. Miejscami to jednak daje mu mocny kontrapunkt: rodziców wciąż oczekujących na powrót zaginionego dziecka, zamiast papierowego dramatu, maluje jak na wyblakłej fotografii, w historii notorycznego kryminalisty rzeczywiście podkreśla psychopatyczne zwichrowanie (
Żyć i umrzeć zbrodniarzem), w – najbardziej chyba osobistym –
Wezwaniu – u policjantów, których Connelly obserwuje, namacalnie czuć emocjonalne spranie...
Wyłania się także z tego ikonografia, od której w późniejszej twórczości autor odchodzi niedaleko: jeden z bohaterów reportaży wraca późno w noc do domu, ogląda fragment baseballowego spotkania, zasypia… zostaje obudzony po godzinie do kolejnego morderstwa. Porachunki mafijne, zbrodnie rodzinne, przypadkowa śmierć; oskarżenia policjantów o śledcza niedbałość; niechęć tychże do dziennikarzy, z którymi
de facto muszą pracować (autokomentarzem doświadczeń Connelly’ego jest tu powieść
Poeta). Te i podobne motywy będziemy mieć i w kryminałach Conelly’ego. Zresztą większość spraw, które znajdziemy w jego powieściach bazuje na wypadkach rzeczywistych (np.
Muzyka z kufra to tytuł reportażu o tajemniczej śmierci biznesmena, którego ciało znaleziono w bagażniku własnego rolls-royce’a, oraz niedawno wydanej u nas kolejnej odsłony przygód Boscha).
Connelly najpierw pracował na Florydzie, potem w Los Angeles. Wielkomiejska dżungla, wśród której toczyło się większość historii kryminalnych, skumulowała się w nazwisku głównego protagonisty Connelly’ego: jego Harry Bosch nurza się w podobnie pokrzywionym „ogrodzie rozkoszy ziemskich”, jak malarstwo niderlandzkiego moralisty. Choć Connelly nie ma w sobie moralisty (w prozie i robocie dziennikarskiej), a jedynie – skrupulatnego, przytomnego rejestratora. Czasem przez to ma się wrażenie przesadnej suchości, twardości jego spojrzenia. Czasem aż prosi się o odrobinę odautorskiego otwarcia, nawet, gdy istniałoby wówczas ryzyko pretensjonalności. Zresztą amerykańska odmiana reportażu pozostaje raczej bezosobowa.
Connely jest powściągliwy w zwierzeniach nawet we
Wstępie: gdy próbuje wytłumaczyć swą fascynację najpierw śledczym dziennikarstwem, potem zaś pisaniem prozy, ucieka się do kilku symbolicznych obrazków z młodości („…
wszystko to dlatego, że w pewnym momencie swojego życia wyjrzałem przez okno…”), a ów „bakcyl”, nieokreślony do końca, zbudowany na mieszaninie strachu i ciekawości, pchnął go potem na dziennikarskie studia. Dalej zaś - na kryminalne ulice.
Na tym wyrósł Connelly-pisarz, i przez to sięgnął z czasem po klasyków literackiego kryminału, co przy niezmiennych, dziennikarskich przyzwyczajeniach, pozwoliło mu nieco „użyźnić” język swych powieści. Dashiell Hammet, dajmy na to, bez dziennikarskiego zaplecza, wybrał ten typ prozy jako chwyt literackiej dekonstrukcji. Connelly, do dziś płodny, nie musiał wybierać niczego, i wciąż przekonuje nas, iż reporterem pozostaje nadal. Choć już – reporterem fikcji.
Warto sięgnąć po
Kroniki kryminalne nawet jeśli nie dla wglądu za kulisy American Dreamu, to właśnie by poznać, od czego wychodził jeden z najważniejszych dziś gatunkowych twórców.
7