Dwunasta odsłona uniwersum Harry Boscha nie rozczarowuje, ale i za tym nie wnosi zbyt wiele nowego. Poprzedzająca Echo Park w Polsce powieść Muzyka z kufra miała więcej werwy, akcji, równie atrakcyjną przestrzeń L.A. jak i Las Vegas… Może przez to, iż Bosch tam był nieco młodszy, tu zaś dobiega już sześćdziesiątki, przerwał emeryturę i świeżo powrócił do policji, to i jego policyjna robota naturalnie jest bardziej… kameralna?Harry od trzynastu lat walczy ze zmorą pewnej nierozwiązanej wówczas sprawy zaginięcia młodej dziewczyny, Marie Gesto. Przez cały ten czas detektyw kilkukrotnie wracał do akt sprawy, nigdy jednak nie udało mu się trafić na żaden nowy ślad. To dlań o tyle ambicjonalne, ile bolesne: regularnie bowiem kontaktuje się z rodzicami Marie, z którymi połączyła go osobliwa przyjaźń… Obiecał im przecież, że zrobi wszystko, by wyjaśnić ten przypadek… Choćby miał potwierdzić, iż ich córka nie żyje.
Obecnie okazja spada niemal z nieba: seryjny zabójca, Reynard Weist, postanawia pójść z prokuraturą na układ i wyjawić szczegóły 11 swych mordów, w zamian za rezygnację z kary śmierci na rzecz dożywocia. Drugą z ofiar miała być ponoć właśnie Marie Gasto… Bosch, jako najlepiej obeznany z tą sprawą, ma uczestniczyć w przesłuchaniach Weista oraz śledczo zweryfikować jego relacje.
Dramat powraca do detektywa ze zdwojoną siłą, okazuje się bowiem, iż trzynaście lat temu on i jego partner Gardner przeoczyli w aktach szczegół, który naprowadziłby od razu na Weista i pozwolił uniknąć kolejnych dziewięciu ofiar… Bosch zaczyna się błąkać między butelką a szaleńczą nienawiścią do Weista. Weist tymczasem – i szkoda, że Connelly do końca nie poszedł w tę stronę – funduje policji gęstą psychodramę, bliską pastiszowi figur spod znaku
Hannibala Lectera , lekceważąc wszystkich i bawiąc się – najbardziej kosztem Boscha.
Byłoby tu dla autora pole do popisu, gdyż pierwsze, dość obszerne partie
Echo Park wychodzą, momentami brawurowo, poza sprawną, choć suchą i reportażową akcję kryminalną, z której znamy Connelly’ego od lat: Connelly mógł wygrać eksperymentem zamykając przestrzeń właśnie w sali przesłuchań, gdzie psychologię wyeksponowano ironią, sugestią, niedopowiedzeniem, grą spojrzeń. Do tej pory elastyczność czy ewolucję emocjonalną protagonistów Connelly’ego znać było bardziej na tle kolejnych odsłon uniwersum Boscha, mniej zaś w pojedynczych tomach. Nawet, jeśli z Harry’ego wychodzą poza zawodowe odruchy, to jedynie w interakcji z innymi postaciami, co jest i tutaj: z partnerką Kiz Rider, z agentką FBI Rachel Willing, duchem z przeszłości uczuciowej policjanta, nawet w rozmowie telefonicznej z rodzicami Marie… Te drgania wciąż jednak są powściągliwe, przypadkowe, często urywane pochopnie; Connelly nigdy nie szedł w psychologię, bardziej w detal śledczych procedur. A tu nagle udało mu się wyciosać postać intrygującą, diaboliczną, utrzymaną na granicy patologii i kontrolowanego aktorstwa… Niestety, zbyt szybko zrezygnuje z Weista na rzecz tego, co umie najlepiej – czyli opisu dedukcji Boscha krok po kroku, myśl po myśli, wątpliwość po wątpliwości… Szczęściem w gatunku się to sprawdza, i całość łyka się błyskawicznie – pomimo owego niedosytu, iż Connelly ledwie dał impuls „
deaverowski ”, natychmiast się z niego wycofał.
Harry Bosch po raz dwunasty ma się dobrze. Pomimo pewnego przygnębienia jałowością życia (córka w Hongkongu, z Rachel też jest bardziej zawodowo, niż prywatnie…), którą nadrabia zapalczywością detektywa. Nadal jeszcze nie stać go na opuszczenie nawiedzonego domu, choć z duchami już ledwo można wytrzymać… A w Echo Park zmagać się z nimi pomogą – bajki. O pewnym chytrym lisku, oraz pewnym młodocianym rodzeństwie. On miał na imię Jaś, ona Małgosia. A Harry Bosch, po śladach z okruszków, będzie musiał odnaleźć pewną lisią norę, pełną bardzo brzydkich… Duchów.