{mosimage} Ową przygodowość powieści Rychtera, ową czystą, filmowo braną sensację, można łatwo obrócić w zarzut, ja stawiam jednak na gatunkowe decorum, w którym autor się mieści. Europejskie wojaże, nocne pociągi i dworce, chwila oddechu przy kanapkach, kubku kawy, nad mapą w obcym kraju… Zaraz potem strzały, ucieczka ulicą z bronią w ręku, w drugiej zaś Jej dłoń… Uroczy ten przygodowy romantyzm, żywioł, miejscami może i naiwność…"> {mosimage} Ową przygodowość powieści Rychtera, ową czystą, filmowo braną sensację, można łatwo obrócić w zarzut, ja stawiam jednak na gatunkowe decorum, w którym autor się mieści. Europejskie wojaże, nocne pociągi i dworce, chwila oddechu przy kanapkach, kubku kawy, nad mapą w obcym kraju… Zaraz potem strzały, ucieczka ulicą z bronią w ręku, w drugiej zaś Jej dłoń… Uroczy ten przygodowy romantyzm, żywioł, miejscami może i naiwność…"> Kurs do Genewy, Bartłomiej Rychter - Portal Kryminalny

Kurs do Genewy, Bartłomiej Rychter

Autor: Webmaster
Data publikacji: 21 września 2007

Kurs do Genewy

Autor: Bartłomiej Rychter
Liczba stron: 456

Niebezpieczne podejrzenia budzą się we mnie, gdy mam mieć do czynienia z kolejną powieścią, której starodruk, czy inny literacki artefakt, stanowi motor intrygi, gdyż pachnie mi to koniunkturalnością.

Rzeczywiście może ciut irytować przesadny urodzaj wszelkich nawiązań dawnohistorycznych, tajemniczych sekt, alchemii i burz dziejowych, które projektują na współczesność kryminalnymi wypadkami… Szczęśliwie Bartłomiej Rychter był tu powściągliwy, i nie rozbuchał motywu wykorzystując go tajemniczo i subtelnie trzymając w tle. Rzecz ma się zaś następująco: Tomasz Bartel jest krakowskim taksówkarzem, szarym, znudzonym rutyną życia trzydziestoparolatkiem. Którejś nocy trafia na wystraszoną pasażerkę, której pomaga zgubić śledzący ją samochód. Nie do końca sprawa wychodzi – dziewczyna znika, a Bartel zbiera bęcki. Na tylnim siedzeniu znajduje jednak pozostawiony plecak, w nim zaś rzeczony starodruk. Starodruk, za którego odzyskanie pewne osoby dałyby sporo… Natychmiast zgłaszają się do bohatera znajomi gangsterzy, ci zaś działają na zlecenie pewnego adwokata. Bartel ma robić swoje – kursować po mieście i węszyć tam i tu, a jeśli już coś wywęszy, dać znać komu trzeba. Sprawy szybko się komplikują, a jeszcze w taksiarzu tajemnicza książka wzbudza niezdrową ciekawość… Po pewnym czasie zaginiona dziewczyna pojawi się po swój bagaż, za nią pojawią się gangsterzy, karuzela rusza…

Karuzela właśnie, gdyż powieść Rychtera jest wyświetlaną filmowo sensacją, gdzie dzieje się wiele, szybko i egzotycznie. Najpierw rajd po antykwariuszach, zasuszonych personach w typie prozy Perez-Reverte, po krakowskim dworcu (ach, ten klimat straganów księgarskich, nieraz istna kopalnia Białych Kruków!), znów jakaś szamotanina, znów kobieta, aż akcja przenosi się od Pragi po Genewę. Egzotyka urzeka i porywa, nasz taksówkarz prowadzony jest wedle archetypu od zera do bohatera, wyrwany z jałowej egzystencji działa zaskakująco sprawnie. A motywacja jest przednia, wszak tajemnica, dreszcz emocji, choćby narzucony, i wreszcie kobieta, robią swoje. Rzecz pisana jest scenariuszowo, aż się prosi o kinową adaptację, finał zresztą jest ewidentnym rozwiązaniem filmowym. Brak tu obyczajowych dyskusji, Rychter stawia konsekwentnie na przygodę, ucinając wszelkie „wysokie” pretensje.

I  ma słuszność, wszak solidnych sensacji też nam trzeba, i pod tym względem debiut Rychtera uważam za udany. Mam jednak także zarzut – niestety – który może autora zaboleć: zastanawia mnie redakcyjna ignorancja, która przepuściła pewne literackie nieudolności. Przez całą powieść irytująco powtarzają się – właśnie – powtórzenia: „Znała ich dobrze, z pierwszych stron gazet”; mijamy akapit, i znowuż deja vu: „znała tych ludzi, znała ich twarze…”; i po chwili apiat: „znała ich wszystkich, znała te twarze z telewizji i prasy”… Ten mechanizm, niestety, pojawia się nader regularnie, i od początku nijak nie wygląda na literacki, narracyjny zabieg (nerwowe solilokwium bohatera mogłoby sprawę obronić…). Podobnie rzecz wygląda z frazami przerażenia – owe „zimne sople na grzbiecie” czy „znajomy ucisk w dole brzucha” powtarzają się bezmyślnie, bądź z braku warsztatu… Może i drobiazg, jednak nawet drobiazg powtórzony n-krotnie zirytuje słusznie…

Ową przygodowość powieści Rychtera, ową czystą, filmowo braną sensację, można łatwo obrócić w zarzut, ja stawiam jednak na gatunkowe decorum, w którym autor się mieści. Europejskie wojaże, nocne pociągi i dworce, chwila oddechu przy kanapkach, kubku kawy, nad mapą w obcym kraju… Zaraz potem strzały, ucieczka ulicą z bronią w ręku, w drugiej zaś Jej dłoń… Uroczy ten przygodowy romantyzm, żywioł, miejscami może i naiwność… W takie powieści się wchodzi, do końca i na serio, choćby sama powieść do końca serio nie była… Szkoda tych kilku, rzucających się w oczy potknięć, bo mogło być żywiołowo do końca…



P.S. Memo dla Autora: ostatni ekspress z Krakowa do Warszawy odjeżdża o 20.00…
 
 
KURS DO GENEWY

Bartłomiej Rychter
 
Wydawnictwo: WAB , Maj 2007
ISBN:978-83-7414-276-2
Liczba stron:456
cena 44.90


 

Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "Kurs do Genewy" Bartłomiej Rychter

PRZECZYTAJ TAKŻE

RECENZJA

Czarne złoto, Bartłomiej Rychter: recenzje

Rychter po raz kolejny poradził sobie świetnie, wplatając historię kryminalną w ponury obraz Galicji końca XIX wieku. Stworzył tym samym bardzo smakowitą, daleką od ...

21 lutego 2014

RECENZJA

Ostatni dzień lipca, Bartłomiej Rychter

Obserwowanie działań bohaterów, którzy idą pod prąd, na przekór, walczą z otoczeniem i ze sobą, biorąc równocześnie udział w działaniach ...

09 lipca 2012