{mosimage} Rodriguez zapomniał, ze z założenia miał przywołać uroczego ducha kina retro, które, wówczas tanio rozrywkowe, dziś wzbudza rzewny sentyment samo przez się, spuszczając zasłonę milczenia na sztampę. Tarantino zagrał po mistrzowsku, jego filmowy kolega chybił. Bo nie dodał od siebie autokomentarza gatunku, pomieszał kilka zombie-schematów, i przyozdobił całość o parę slapstickowych rozwiązań… Powstał, jak dla mnie, film pusty, żenujący i – nie wart nazywania hołdem kina klasy B. Bo tamto było szczere, a to jest udawane."> {mosimage} Rodriguez zapomniał, ze z założenia miał przywołać uroczego ducha kina retro, które, wówczas tanio rozrywkowe, dziś wzbudza rzewny sentyment samo przez się, spuszczając zasłonę milczenia na sztampę. Tarantino zagrał po mistrzowsku, jego filmowy kolega chybił. Bo nie dodał od siebie autokomentarza gatunku, pomieszał kilka zombie-schematów, i przyozdobił całość o parę slapstickowych rozwiązań… Powstał, jak dla mnie, film pusty, żenujący i – nie wart nazywania hołdem kina klasy B. Bo tamto było szczere, a to jest udawane."> Grindhouse: Planet terror, Robert Rodriguez - Portal Kryminalny

Grindhouse: Planet terror, Robert Rodriguez

Autor: Tomasz Daniel Dobek
Data publikacji: 19 października 2007

Grindhouse: Planet terror

Autor: Robert Rodriguez

To, co jest prawdziwą perłą podczas seansu drugiej odsłony Grindhouse’u, to trzy apokryfy, trailery do nieistniejących filmów, które spinają klamrą całość. To w nich widać oryginalność, zmysł parodii i szczere ukochanie produkcji spod znaku B. Film Rodrigueza bowiem sam w sobie jest mierny i chaotyczny.

Owszem, Rodriguez zna się na filmowym żywiole, brawurowo gra efekciarstwem, akcją, palbą, pokazał już nieraz, że jest specem od kinowego „romantyzmu”: El Mariachi i Desperado to piękna synteza miłości i zemsty; epizod w Czterech pokojach (Rozrabiaki) jest piekielną, uroczą komedyjką; pierwsza część Od zmierzchu do świtu, zanim rozeszła się w szwach, miała kilka przednich zgryw z wampiriady i westernu. Sin City wyszło mu sprawnie, bo bronił się sam materiał i literalne przełożenie komiksu na ekran. O reszcie nie wspominam, wszak nie bardzo jest o czym. Powtórzę: zmysł kinowy Rodriguez posiada, jednak jego historie wieją, niestety, pustką. Tarantino ma dryg i do historii, i do dialogu, i do operatorki. Jego Death Proof był szalenie inteligentny (kto nie brał jego dialogów jako nudnych, a dokładnie się w nie wgryzł, ten to pozna!), Planet Terror ma zaś tylko kilka smakowitych momentów… Reszta to epatowanie galaretą, wnętrznościami i mdłą zabawą w zombie-killing…

Bruce Willis to wojskowa szycha, która odpowiada za rozprzestrzenienie się mutagennych chemikaliów, które deformują ludzi aż do przemiany w żywe trupy. Rzecz wymyka się spod kontroli, zombie opanowują miasteczko, dalej świat, w zamyśle może i kosmos… Niedobitki uciekają, walczą, strzelają, tak do zombie, jak i do złych wojskowych (za jaką namową wlazł na ekran Tarantino, grający psychopatycznego żołnierza?! Jego miniaturka w Death Proof miało o niebo więcej klasy – i smaku…). Jest w tym wszystkim zakochana para: On, kaukaska wersja Jeta Li, Ona, tancerka, która niestety traci nogę… On ją jednak kocha szalenie – dosztukowuje jej protezę – najpierw z nogi od stołu, potem z karabinu… Uciekają, po drodze się kochają, w finale On ginie, pozostawia jej jednak w brzuchu pamiątkę…

Przepraszam za cynizm, jednak Rodriguez nieco przeszarżował, jego film zwyczajnie mnie śmieszy, i to w ten smutny sposób… Gra konwencjami grozy, jeszcze tak ważną ikoną, jaką zombie są, wymaga bądź całkowitego dystansu (mistrzowski Peter Jackson!), bądź wyzyskania metafory (oryginał i kontynuacje Romero, klaustrofobiczny Danny Boyle…); Planet Terror do końca nie wie, czy straszyć, czy bawić, czy hołdować… Ta nijakość razi, irytuje, dosłowne trzewia na prawo i lewo przesłaniają kilka pięknych, i naprawdę udanych motywów. Jak choćby melancholijna scena łóżkowa, wzięta z dystansem i humorem, a przy tym ładnie kadrowana: oto Ona oplata Go nogami, z czego jedna prawdziwa, druga drewniana… Czy melancholijny, apokaliptyczny finał, plakatowy, ale i pełen liryzmu (bardzo ładny berbeć!)…

Udał się za to Rodriguezowi trailer Machete, ze swym ulubionym aktorem, Dannym Trejo, Meksykaninem o surowej twarzy, bo jest w tym esencja kiczu filmowego, acz podanego bardzo inteligentnie: zdradzony zabójca mści się na byłych zleceniodawcach, a pomaga mu drapieżny księżulo i niezawodne maczety – tu jest zabawa, tu jest parodia, tu jest humor znakomity. Pozostałe zapowiedzi są także perłami, a zwłaszcza etiuda Roba Zombie, o … kobietach-wilkołakach z SS, gdzie zobaczymy Udo Kiera oraz – Nicolasa Cage’a jako demonicznego Fu Man-Chu.

Rodriguez zapomniał, że z założenia miał przywołać uroczego ducha kina retro, które, wówczas tanio rozrywkowe, dziś wzbudza rzewny sentyment samo przez się, spuszczając zasłonę milczenia na sztampę. Tarantino zagrał po mistrzowsku, jego filmowy kolega chybił. Bo nie dodał od siebie autokomentarza gatunku, pomieszał kilka zombie-schematów, i przyozdobił całość o parę slapstickowych rozwiązań… Powstał, jak dla mnie, film pusty, żenujący i – nie wart nazywania hołdem kina klasy B. Bo tamto było szczere, a to jest udawane.



PLANET TERROR


Grindhouse VOL.2 (USA, 2007)
Horror
czas 105 min.

Reżyseria:  Robert Rodriguez
Scenariusz:  Robert Rodriguez
obsada:
Freddy Rodríguez - El Wray
Josh Brolin - Dr William Block
Stacy Ferguson - Tammy
Michael Biehn - Szeryf Hague
Rose McGowan - Cherry Darling
Bruce Willis - Porucznik Muldoon
Naveen Andrews - Abby
Marley Shelton - Dr Dakota Block
Quentin Tarantino - Żołnierz-gwałciciel






Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "Grindhouse: Planet terror" Robert Rodriguez