Walentynkowa Martha Grimes

Autor: [press]
Data publikacji: 15 lutego 2008

Wydawnictwo W.A.B.
oraz
Portal Kryminalny
/patron medialny/

zapowiadają:

Premiera handlowa: 14.II




Martha Grimes

Pod Huncwotem


/przekład z angielskiego Agnieszka Andrzejewska, Mroczna seria /

Pod Huncwotem Marthy Grimes, znanej w Polsce z książek o dziewczynce detektywie Emmie Graham, to pierwsza część serii kryminalnej, której głównym bohaterem jest Richard Jury, przystojny i melancholijny oficer Scotland Yardu. Wkrótce nakładem W.A.B. ukaże się kolejna część cyklu – Pod Wykiwanym Lisem.

W pubie „Pod Huncwotem” barmanka znajduje martwego mężczyznę z głową wcisniętą do beczki z piwem. Na belce dziwigającej szyld pubu „Pod Jackiem i Młotem” zawisła kolejna ofiara. Czy w Long Piddleton grasuje szaleniec mający upodobanie do makabrycznych inscenizacji? Większość mieszkańców tak właśnie myśli. Jednak Richard Jury ze Scotlad Yardu, na którego biurko trafiają obie sprawy, nie ma w zwyczaju podzielać opinii ogółu. Po przybyciu do Long Piddleton stwierdza, że tylko jedna osoba ma w tej sprawie żelazne alibi – lokalny ekscentryk Melrosa Planta, bogaty i inteligentny arystokrata, który właśnie zrzekł się swojego szlacheckiego tytułu. Panowie zostają współpracownikami. Muszą działać szybko, bowiem ofiar przybywa…

Grimes jest mistrzynią w knuciu skomplikowanych intryg. W śledztwie wychodzi na jaw nie tylko tożsamość mordercy, ale także szereg tajemnic skrywanych przez niewinnych z pozoru miejscowych. A także poczucie humoru i przenikliwość samej autorki. Pod Huncwotem to prozatorski debiut Marthy Grimes. Richard Jury, nietypowy policjant, którego rzadko sprzątane mieszkaniu tonie w książkach, natychmiast stał się ulubieńcem czytelników.


Z recenzji poprzednich książek:

Martha Grimes to jedna z uznanych mistrzów gatunku.
„Newsweek”

Przezabawna fabuła i niezwykłe postaci to jej znak firmowy.
„USA Today”

Czytanie jej książek jest jak spotkania ze starymi przyjaciółmi.
goodreads.com

Grimes posiada tę niezwykłą umiejętność łączenia rzeczy ponurych i przezabawnych.
barnesandnobles.com


Martha Grimes – znana na całym świecie autorka kryminałów. Urodziła się w Pittsburghu w Pensylwanii. Obecnie mieszka na przemian w Waszyngtonie i Santa Fe. Debiutowała w 1981 roku, od tamtej pory publikuje jedną, czasem dwie książki rocznie. Nakładem Wydawnictwa W.A.B. ukazał się cykl kryminalny z Emmą Graham, na który złożyły się Hotel Paradise (2006), Stacja Cold Flat Junction ( 2007) i Hotel Belle Rouen (2007). Powieść Pod Huncwotem otwiera serię z inspektorem Jurym. Wkrótce druga część – Pod Wykiwanym Lisem.




Martha Grimes, Pod Huncwotem


/fragment/



– Ziemia była strasznie twarda, udało nam się zdjąć fragment odcisku opon – powiedział komisarz Pratt, z nogami na biurku posterunkowego Plucka.
– Nie sądzę, żeby przydało nam się to o wiele bardziej niż odciski stóp. Nikt w okolicy nie nosi kaloszy w tym rozmiarze. Jeśli był na tyle sprytny, żeby zmienić buty, na pewno był też na tyle sprytny, żeby zmienić opony w samochodzie – zauważył Jury.
– Uhm. Na wszelki wypadek sprawdzamy wszystko. Jednak było to dość bezpieczne miejsce, żeby skręcić i zaparkować. – Pratt zamknął oczy, jakby znów wyobrażając sobie samochód w lesie. – Osłonięte od głównej drogi drzewami i tym niewielkim pagórkiem. – Otworzył oczy i spojrzał na Jury’ego. – A jeśli chodzi o te nacięcia na nosie...
Ale Prattowi przerwał sierżant Pluck, który ogłosił przybycie lady Ardry.
– Posyłał pan po nią, sir? Ona tak twierdzi. – Pluck był przerażony, jakby Jury postradał zmysły.
– Tak – przyznał Jury. – A gdy przyjdą panna Rivington i pan Matchett, niech chwilę poczekają, dobrze?
Ale lady Adry była już w środku; z satysfakcją spychała Plucka na bok, położywszy swoją laskę w poprzek jego piersi. Pratt dopił herbatę i powiedział, że musi już iść. Skinął głową i wyszedł.
Agatha siedziała, ściskając laskę obiema rękami. Jej ogromna peleryna opływała wielką połacią krzesło. Jury’emu szczególnie podobały się rękawiczki lady Ardry, ciemnobrązowe, robione na drutach; wszystkie palce obcięte były tuż nad knykciami. Jeden palec się strzępił, ale nie chciało jej się tego naprawić. Wyglądała na uradowaną jak dziecko, że inspektor ją wezwał.
– Chciał pan się ze mną widzieć w sprawie tego Creeda?
Jury był zaskoczony.
– Skąd pani zna jego nazwisko, lady Ardry?
– Od herolda miejskiego – wyjaśniła ze złośliwym uśmieszkiem. – Sierżanta Plucka. Ostrzegałam pana przed nim, nieprawdaż? Chodzi i opowiada wszystkim. – Potem wydęła policzki i wygłosiła konkluzję: – A więc, inspektorze, ten szaleniec wciąż czyha w Long Piddleton!
– Nie wierzy pani chyba, że to jakiś obcy włóczy się po miasteczku, gotów do ataku?
– Dobry Boże, nie sugeruje pan przecież, że to ktoś, kto tutaj  m i e s z k a? – Prychnęła. – Rozmawiał pan z głupim Melrose’em. – W jej ustach zabrzmiało to tak, jakby Scotland Yard zawsze kierował się wskazówkami tego idioty Melrose’a.
– Obawiam się, że ten szaleniec, jeśli to rzeczywiście szaleniec, jest wśród was, lady Ardry.
Cofnęła się.
– Czyli twierdzi pani, że jechała rowerem drogą do Dorking Dean. O której to było godzinie?
– Po tym, jak zostawiłam pana na pogaduszkach z Melrose’em, oczywiście.
Jury prawie usłyszał, jak dodała w myślach: „ty kretynie”.
– Tak. Ale czy mogłaby pani to uściślić? Ile czasu zajęło pani, żeby dotrzeć z Ardry End do drogi na Dorking Dean?
Jej czoło zmarszczyło się z wysiłku.
– Piętnaście minut.
– I to wtedy minął panią ten samochód.
– Samochód? Jaki samochód?
Jury modlił się w duchu o cierpliwość.
– Samochód, którego kierowca, jak rozumiem, zatrzymał się, żeby pani powiedzieć, co się stało „Pod Łabędziem”?
– Ach,  t e n  samochód? Dlaczego pan nie mówi od razu? Jechałam już wtedy drogą do Dorking. To był Jurvis, rzeźnik, który zobaczył zbiegowisko przed „Łabędziem” i zatrzymał się, żeby mi o tym powiedzieć.
– Z tamtego miejsca do pubu jest jakieś pół mili – obliczał Jury. – Mogła pani pokonać tę odległość w kilka minut.
– Mogłam. Gdybym chciała. Nie znoszę tej Willypoole, zawsze jest taka odstawiona. Lafirynda.
Jury przerwał.
– Chodziło mi tylko o to, że mogła pani wyjechać stąd na rowerze około wpół do dwunastej i dotrzeć „Pod Łabędzia” przed dwunastą. – Jury czekał, aż kobieta sobie to skojarzy.
Nie skojarzyła.
– Dlaczego miałabym to robić?
Jury ukrył uśmiech.
– Cóż, mam dla pani jedną dobrą wiadomość. – Spojrzał na kartkę papieru, na której obliczał czas. – Nie powiedziałbym tego nikomu innemu – dodał szeptem.
Niemal położyła się na jego biurku, tak gorliwie pragnęła usłyszeć sekret.
– Będę milczała jak grób. – Przyłożyła do ust palec w odciętej rękawiczce.
– Jedna osoba ma niepodważalne alibi. Nie do obalenia. – Uśmiechnął się.
Agatha przekrzywiła głowę jak wielki ptak, uśmiechając się niemądrze.
– Ja, oczywiście.
Jury udał zdumienie.
– Ach, nie, proszę pani. Właśnie o tym mówiłem. Chodzi o czas. Nie, to Melrose Plant. – Uśmiechnął się swoim ujmującym uśmiechem. – Wiedziałem, że słysząc to, poczuje się pani lepiej.
Jej usta otworzyły się i zamknęły. Twarz przybrała kolor buraczkowy.
– Ale...
– Widzi pani, między wpół do dwunastej a chwilą, gdy wróciła pani do Ardry End, pan Plant był ze mną. Do tego czasu był z  p a n i ą.
Siedziała, bawiąc się swoją laską, skubiąc postrzępione końcówki rękawiczek i rozglądając się dookoła dość wściekłym wzrokiem. Po chwili się rozjaśniła.
– W takim razie  j a  t e ż  mam alibi! – Przekonana, że okazała się strasznie sprytna, oparła brodę na ręce, a łokcie na stole.
– Ale jest tak, jak mówiliśmy. Creed został zamordowany gdzieś między dziesiątą trzydzieści a południem. Ustaliliśmy porę, kiedy opuściła pani Ardry End, i ile czasu zajęło pani przejechanie na rowerze do „Łabędzia”...
Wreszcie do niej dotarło. Patrzył, jak po jej szyi rozlewa się rumieniec i podpływa w górę, do twarzy. Wstała majestatycznie jak wielka góra.
– Czy to  w s z y s t k o, inspektorze? – Jej głos silnie drżał, a on wiedział, co miałaby ochotę zrobić ze swoją laską.
– Na razie. Ale proszę, żeby była pani gotowa na dalsze przesłuchanie, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu. – Jury uśmiechnął się promiennie.
Gdy tylko jej potężna sylwetka zniknęła za drzwiami, odwrócił się do okna, chwycił się za głowę i wybuchnął szczerym śmiechem.

Prawie nie słyszał, jak za nim otwierają się i zamykają drzwi, bo wciąż jeszcze się śmiał. Usłyszał dopiero głos.
– Inspektor Jury?
Bez namysłu odwrócił się na pięcie, nadal ze śmiechem na ustach.
– Jestem Vivian Rivington. Pański sierżant powiedział, że mam po prostu wejść. – Patrzyła na niego ze zdziwieniem, marszcząc brwi.
Jury stał, uśmiechając się idiotycznie i nie będąc w stanie się ruszyć. Rzucił jedno spojrzenie na Vivian Rivington i natychmiast się zakochał.

Rzeczywiście, tak jak mówiła lady Ardry, Vivian miała na sobie ciemnobrązowy sweter z paskiem, ale rąk nie trzymała w kieszeniach. W tej chwili nerwowo skubała brzeg swetra, jak mała Double’ówna swoją spódniczkę. Kolorystyka jej stroju przywodziła na myśl jesienny dzień, jeden z tych złotawo-brązowych krajobrazów, tkniętych rdzawymi refleksami. Włosy miała lśniące, twarz trójkątną, pozbawioną makijażu, oczy bursztynowe, z niewielkimi cętkami, przypominające kamienie półszlachetne. Ale to coś, co z niej emanowało, przypominało Jury’emu o Maggie; pewien nieuchwytny smutek, który paradoksalnie dodawał jej blasku. Całość była dla niego charyzmatyczna.

Jej dyskretne, zakłopotane kaszlnięcie przywołało go z bardzo daleka. Jury wyszedł zza biurka i wyciągnął rękę, cofnął ją, potem znowu wyciągnął. Ona patrzyła na jego dłoń podejrzliwie, ostrożnie, jakby ta miała znowu zniknąć i zostawić jej do uściśnięcia powietrze.
Jury próbował zmusić się, żeby zacząć przesłuchanie, żeby w ogóle coś powiedzieć, gdy Wiggins wetknął głowę przez drzwi i oznajmił, że przyszedł pan Matchett. Usłyszał w odpowiedzi:
– Dziękuję. Przyjmę go za chwilę. Proszę zostać i notować, sierżancie. – Jury nie zwracał uwagi na zaskoczone spojrzenie Wigginsa.
Jego ton był tak uroczysty, jakby prosił swojego sierżanta, żeby dokończył ewangeliarz z Lindisfarne*.
– Panno Rivington – zaczął, przesuwając dłonią po włosach, jak gdyby jej twarz była lustrem. – Jestem inspektor Jury. Richard Jury. Proszę usiąść.
– Dziękuję.
Spojrzał w dół, na podartą kartkę papieru, na której gryzmolił czasy przejazdu i jakieś kształty, przypominające grube damy w obszernych pelerynach. Potem położył ręce na biurku i starał się wyglądać śmiertelnie poważnie. Najwidoczniej przesadził, bo ona odwróciła wzrok i spojrzała w kąt pokoju na Wigginsa. Sierżant uśmiechnął się, dzięki czemu nieco się rozluźniła.
Jury spróbował złagodzić swój wyraz twarzy.
– Panno Rivington, była pani „Pod Łabędziem” podczas... aaa... chwilę przed tym, nim... – Chciał to ująć delikatnie; ale nie wiedział jak.
– Nim zamordowano tego człowieka, tak. – Spuściła wzrok.
–  Czy mogłaby pani powiedzieć, co ją tam sprowadziło?
– Oczywiście. Jadłam lunch. Spotkałam się z Simonem Matchettem.
Matchett. Jury na chwilę zapomniał, że Matchett, według tutejszych plotek, ma się ożenić z tą kobietą. Ale przecież może ją o to zapytać. Nie, nie zapyta; jeszcze nie teraz.
– Czy powiedziałam coś nie tak, inspektorze?
– Nie tak? Nie, nie, oczywiście, że nie. – Musiał straszliwie marszczyć czoło, bo Vivian wyglądała na bardzo zmartwioną. Więc skierował twarz z marsową miną w stronę Wigginsa, żeby zasugerować, że to on jest źródłem kłopotów.
– Zapisujecie to wszystko, sierżancie Wiggins?
Głowa Wigginsa podskoczyła.
– Słucham? Czy zapisuję? Tak, oczywiście.
Jury skinął głową, a potem zwrócił się do Vivian Rivington.
– Proszę kontynuować, panno Rivington.
– Kiedy tak naprawdę nie ma o czym mówić. Simon musiał pojechać do Dorking Dean i postanowiliśmy, że spotkamy się na lunchu „Pod Łabędziem” o jedenastej.
– Czy często pani tam bywa?
– Nie, ale czasem lubię. Zawsze to odmiana od Long Piddleton; a skoro on musiał jechać do Dorking... – Urwała.
Jury odrywał małe skrawki z bloku do notatek Plucka. Odchrząknął. – Nie widziała pani tego mężczyzny?
Pokręciła głową.
– W czasie bytności „Pod Łabędziem” nie odchodziła pani od stolika?
Znów pokręciła głową.
– A ta pani Willypoole – czy była w barze przez cały ten czas?
Vivian zmarszczyła czoło, starając się sobie przypomnieć.
– Naprawdę nie potrafię powiedzieć. Chyba tak.
– A pani i pan Matchett wyszliście około południa?
– Tak. – Przysunęła się nieco do biurka i chwyciła jego krawędź palcami, po czym spytała cicho: – Co się dzieje, inspektorze Jury?
Jury spojrzał na jej palce z niepomalowanymi paznokciami jak mały łańcuszek opali i odsunął własną dłoń od bloku z kartkami.
– Tego właśnie usiłujemy się dowiedzieć. – Zabrzmiało to nadzwyczaj nieprzekonująco.
– Przyjechała pani po panu Matchettcie? Czy razem z nim?
– Przyjechaliśmy każde swoim samochodem, w tym samym czasie. Nie mogłam uwierzyć...
Głowa opadła jej na dłoń, ale szybko się podniosła, jakby ten gest był nazbyt dramatyczny. Potem Vivian usiadła prosto, jak dziecko, któremu zwrócono uwagę. Jury miał wrażenie, że kobieta nieustannie strofuje się w duchu.
– Chodzi o to, że ten mężczyzna musiał zostać zamordowany właśnie wtedy, gdy ja tam byłam. Nie daje mi to spokoju.
Jury’emu też nie dawało.
– Panie inspektorze? Czy dobrze się pan czuje? – Nachylała się ku niemu z zatroskanym wyrazem twarzy. – Pewnie ma pan za dużo pracy.
– Nic mi nie jest. Proszę posłuchać, chciałbym pani zadać wiele pytań, ale w tej chwili muszę porozmawiać z panem Matchettem. – Tak naprawdę nie mógł się doczekać, kiedy zapyta ją o Matchetta. Już oblizał wargi, ale ugryzł się w język. Zwrócił się do Wigginsa:
– Wyprowadźcie pannę Rivington, sierżancie. I powiedzcie panu Matchettowi, że za chwilę chcę się z nim widzieć.
– Tak, sir. – Wiggins wstał, z notatnikiem i chusteczką w ręce, i otworzył drzwi przed Vivian, która spojrzawszy niepewnie na głównego inspektora, odwróciła się i wyszła.
Jury opadł na krzesło i wziął kilka głębokich oddechów. Ty głupku, powiedział do siebie. Ty bęcwale.

 
*** 

Udostępnij